niedziela, 3 listopada 2013

Biegniemy za Anię

Jako wielbicielka sportów ekstremalnych przeżyłam dwusezonową zajawkę na kaszubskie kuligi. Zajęcie o tyle hardcore'owe, że kulig trzeba zorganizować, przeżyć jazdę samą w sobie a następnie zjeść średniej jakości kiełbę z ogniska. Na ostatni kulig w moim życiu wybrałam się pod koniec sezonu z przyjaciółmi w 2010 roku. Rzadko kiedy deklaruję, że coś w życiu zrobiłam "po raz ostatni", ale w tym przypadku na żaden kulig więcej nie pojadę, choćby sanki były z homologacją i zabezpieczone klatką. Na jednym z zakrętów wyrzuciło nas z zaprzęgu a szalona ciocia Monika, kochająca jazdę bez trzymanki wylądowała na samym spodzie "kanapki" z wielgachnych kolegów, którzy wylądowali centralnie na jej kolanie. Wtedy poczułam pierwszy raz w życiu jak silne mam zwieracze, gdy leżąc w śniegu skupiałam się na tym, by się z bólu, za przeproszeniem, nie obsrać. Zerwany ACL, więzadło piszczelowe, uszkodzona łąkotka i wymuszona przerwa w bieganiu. Po co ten przydługi wstęp? Otóż, pamiętam dokładnie jak to jest, gdy nie można biegać. Ania też nie może biegać. Nie dlatego, że ma lenia dzisiaj albo woli z koleżankami chodzić na melanże i łykać wszystkie rodzaje dopalaczy wyprodukowanych w Chinach. Ania ma PORAŻENIE MÓZGOWE. Dzięki rehabilitacji udało jej się zrobić parę kroków za pomocą chodzika, lecz to jeszcze za mało, by pobiec w biegu na 10km w Dniu Niepodległości. Dlatego też 11 listopada, skoro nie mogę biec z Anią, pobiegnę ZA NIĄ. Decyzja podjęta. Szczegóły później. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz