czwartek, 4 grudnia 2014

Fejsbuczek

Każdy kto mnie trochę zna wie, że jednym z moich ulubionych zajęć jest scroll down na "fejsiku" i permanentna inwigilacja fanpejdży wszystkich trenerek personalnych. Przeglądam fotki i marzę o tym by mieć gluteus maximus jak Chicken Tuna, sześciopak jak Szostakowa i plery jak Anka Rogowska. I zapierdzielać maratony jak Kaśka z Run the World. Taka hybryda. Niestety moje intensywne "chcenie" nie przetransformowało mnie do tej pory w żadną z nich i po części obwiniam za to Internet. Wiadomo wszakże, i krzyczą o tym setki motywujących, fitnessowych zdjęć, że każda minuta na fejsbuniu to minuta bez treningu i że za rok będę żałowała, że nie zaczęłam dzisiaj, tak jak do dzisiaj żałuję, że napyskowałam pani od tańców w podstawówce i wyrzucili mnie z zespołu "Promyczek". Mimo, że robiłam szpagat. I foczkę. Może dzisiaj byłabym jurorką w You Can Dance. Kto wie?
Czasami jednak Internet się przydaje i dzisiaj o tym ruszyłam ciało pod wpływem wirtualnego wyzwania. Skoro ja się poruszyłam po listopadowym, nieplanowanym roztrenowaniu to i Wam się uda.

Czeleńdż polega na tym, że biegamy w parach – ta para, która wybiega najmniej kilometrów przegrywa. Nie wiem jeszcze jakie są konsekwencje przegranej, gdyż tego nie ustaliliśmy – pewnie zawodnicy będą musieli się przyzwyczaić do ksywy "Ogóry" albo "Smutne Wafle". Lub biegać w mało śmiesznych koszulkach. 
Teraz przejdę do krótkiej, aczkolwiek bardzo wnikliwej i analitycznej prezentacji uczestników starcia. 

Para nr 1. Bułka i Wiciu



Bułka ma tyłek duuużo lepszy od mojego a Wiciu robi szpagat więc mają duże predyspozycje do zgarnięcia nieustalonej jeszcze nagrody. Poza tym biegają dużo i szybko. Zobaczymy czy są równie mocno zdeterminowani. Poza tym od dłuższego czasu umawiają się na biegowe randki więc czeleńdż był chyba pretekstem do zalegalizowania ich romansu. Bułka łapie herbatniki w locie i je z ręki więc bieganie z nią to mega fun. 

Para nr 2. Budyń i Magda



Tyłek Budynia też jest niczego sobie a chłopak wbiega na metę na tętnie 200. To jest to tętno przy którym wymiotuję i widzę ciemność. Do tego Magda – solidna, bezkontuzyjna firma. Poważni rywale. Budyń jest takim kochanym chłopakiem, że Magda może truchtać pro forma. Jak będzie trzeba to pierdyknie 500 kilosów w miesiąc i jest po nas.

Para nr 3. Ja i Maciek



Maciek jest ambitnym pomysłodawcą całego zamieszania. Nie wiem dlaczego wybrał mnie, ale mu współczuję, bo pewnie przegra i będzie musiał wystąpić w biegu ulicznym w koszulce z napisem "Parówa roku" albo gorzej. No i ja. Królowa wymówek. Nie muszę przedstawiać. Facjata także powszechnie znana więc obejdzie się bez zdjęcia. 

Czeleńdż zadziałał i mimo, że od dwóch dni jestem bardzo nieszczęśliwa, bo nie jem słodyczy (sama to sobie obiecałam - głupio mi robić w konia samą siebie więc póki co się trzymam) to poszłam biegać. Pyknęłam 14 kilosów i w planie mam dużo, dużo więcej. Trzymajcie kciuki. Loff.




czwartek, 13 listopada 2014

O sensie biegania

Człowieniu. Bieg uliczny to nie olimpiada ani walka o złote kalesony. 

Zdejmij słuchawki
Rozejrzyj się
Uśmiechnij się
Pomóż komuś, kto biegnie obok
Przybij piątala dziecku
Podziękuj kibicom
Pomachaj policjantom
Prześlij buziaka starszej pani

Albo nie - przebiegnij tę dychę z zaciętą miną i walcz o „wynik”. Narzekaj na fatalną organizację i brak technicznej koszulki. I niech z Twoich ust nie schodzi słowo „życiówka”. I pytaj wszystkich: JAKI CZAS?  I narzekaj. Bo pod górkę. I na co te zakręty. Bo trasa nudna, oklepana.

fot. Maciej Apaciński /www.maratonypolskie.pl/



Pobiegliśmy z Anką i było super. Nie mam pojęcia co działo się na mecie bo oszalałam w euforycznym uniesieniu – pamiętam, że spiker krzyczał, że ludzie dopingowali jak szaleni a Ania dała z siebie wszystko i przeszła linię mety. SAMA. 


A tymczasem w USA, 31- letnia Tabatha Hamilton wygrała Chickamauga Battlefield Marathon. I nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie fakt, że Tabatha przebiegła pierwszą połowę w 2:06:51 a drugą w 47:30. Mówi, że "zaczęła powoli", ale postanowiła "pocisnąć drugą połówkę". Pocisnęła równo, osiągając wynik o 11 minut lepszy niż rekord świata w półmaratonie. Mężczyzn. Ojojoj. Chyba ktoś oszukiwał...
Więc o co chodzi w tym bieganiu?

Po co biegasz?

piątek, 31 października 2014

Uczuć nie zabiegasz

 Biegasz. Bieganie jest super. Powtarzasz to jak mantrę. Nie potrafię bez biegania żyć.




A może jest tak, że tylko bieganie sprawia, że przesypiasz noc? Padasz na pysk po długim treningu. Budzisz się o świcie z poczuciem bezsensu. Marnowania czasu. Wewnętrznej pustki. I gdy tylko otworzysz oczy czujesz jak Twoje ciało wypełnia smutek. Jak się w Ciebie nalewa jak w puste naczynie. Więc biegasz. Topisz mózg w endorfinach. Co za oszustwo...

W pracy chujnia z patatajem.
A ty biegasz i nic nie czujesz.

Oddalasz się od bliskich
Biegasz i nic nie czujesz.

Życie przecieka ci przez palce, ale przecież biegasz. Nic nie zauważyłeś.


I ta dysforia. Twoja zrzędliwość jest już kultowa. Znajomi kochają Twoje cięte riposty. Nikt z taka fantazją nie konstruuje zdań złożonych li tylko z przekleństw. Myślą, że żartujesz, że takie masz czarne poczucie humoru. Ozdoba każdego spotkania.
Ale chwila, jacy znajomi? Nie masz ochoty na kontakty towarzyskie. Twój umysł broni się przed nimi tak bardzo, że potrafisz zawrócić w połowie drogi do domu. "Sorry, nie dotrę, źle się czuję".
Oni myślą, że nie pijesz bo biegasz. Nie bawisz się bo biegasz. 

A tak w ogóle to czerpiesz jeszcze z czegoś przyjemność?
No tak, zapomniałam. Z biegania.


Z jakiegoś powodu to działa.

To kurewstwo podnosi poziom neuroprzekaźników odpowiedzialnych za dobry nastrój.
Poprawia dostawę tlenu i składników odżywczych do twojego poszarpanego mózgu
Zwiększa liczbę komórek w hipokampie. Podobno.
I relaksuje.
Wprowadza w stan euforii i zwiększa odporność na stres.
Więc biegasz. Mieszasz i pijesz codzienny dopaminowo – serotoninowy koktajl. Zagryzasz norepinefryną.


Pytasz się mnie co zrobić, gdy niebotyczny dół psychofizyczny jak stąd do Chin trwa miesiąc.
Rok.
Dwa lata.
Pięć.

Nie wiem.


Idź pobiegać.

środa, 29 października 2014

O smrodku różnego pochodzenia

Zainspirowana własnym postem na tematy praktyczno - tekstylne ( KLIK ) postanowiłam poruszyć także niezmiernie ważne aspekty estetyczno - higieniczne. Jeśli stanąłeś kiedyś w wielotysięcznym tłumie biegaczy to wiesz o czym mówię. Zapach maratonu i zwycięstwa na horyzoncie to niestety odurzająca mieszanka smrodku spod paszki i maści z kotkiem.


Źródło: www.steadyhealth.com


Smrodek ma trzy źródła:

  • nieuprana koszulka
  • nieumyta paszka
  • stara koszulka, która śmierdzi nawet wtedy, gdy jest uprana a paszka umyta

Rozwiązania też są banalnie proste.

1. Zadbaj o to by strój na zawody był czysty. Bieg uliczny to święto – ubieramy się jak w niedzielę i czyścimy buty.

2. Przed każdymi zawodami weź prysznic. Wiem, że i tak się spocisz więc możesz mieć wrażenie, że się nie opłaca, ale uwierz mi – warto. Dobry antyperspirant i skrócone owłosienie pod pachami sprawi, że roztaczał będziesz czyste fermony. Przynajmniej przez kilka pierwszych kilometrów.

3. Jeżeli mimo wielokrotnego prania twoja koszulka po kilku minutach zaczyna cuchnąć jakbyś w niej gnił żywcem a buty działają na współlokatorów silniej niż chloroform, wypróbuj tego oto sposobu:

Namocz ubrania biegowe na kilkadziesiąt minut w wodzie z dodatkiem Vanish'a do rzeczy kolorowych a następnie upierz i wyprasuj. Jest duża szansa, że smrodek zniknie.
Wyczyszczone buty możesz włożyć na noc do zamrażarki. ZAWINIĘTE W FOLIOWĄ TORBĘ. Nie chcemy by dotykały schabu na obiad – mama się wścieknie.


Post ten dotyczy wyłącznie mężczyzn, gdyż powszechnie wiadomo, że dziewczyny się nie pocą.


wtorek, 28 października 2014

Stella Mccartney na pewno nie biega

Pamiętacie test kurtki Adidas Fast Gradient Jacket? Szału nie było, nie ma co – do tej pory przecierpieć nie mogę, że w rękawy nie dało się smarkać. Kurtka również miała zabójcze właściwości dusząc mnie na wietrze kapturem. Dziś Was oświecę w dziedzinie innych outfitów.
Drodzy Państwo, oto lista rzeczy, których nie wypada zakładać do biegania. No po prostu nie. Wiem to z doświadczenia bądź też z wnikliwych obserwacji. Bezdyskusyjnie  -  modowo-biegowe faux pas. 

  • Nie poddajesz się modzie i jesteś tym oldscholowym biegaczem, który pomyka w chińskich trampkach i szarym bawełnianym dresie jak Rocky Balboa. Na plecach i pod paszkami plamy potu dowodzą intensywności twojego treningu. Ok. Raz czy drugi zmarznie ci dupsko i docenisz zalety tworzyw sztucznych. Zaufaj mi. Miałam ten dres - gdy się spociłam był tak ciężki, że spowalniał mnie jakąś minutę na każdym kilometrze. 

  • Za małe/za duże ubrania. To, że są elastyczne nie znaczy, że są w Twoim rozmiarze. Wiem bo zdarzyło mi się kupić coś, co było za małe lub za duże tylko dlatego, że było ładne i tanie.  I ostatnie. Wyglądałam idiotycznie, ocierało i w ogóle było do kitu. 

  • Rzeczy stare i zużyte. Generalnie koszulki biegowe są niezniszczalne – nie rozciągają się, nie spierają, nie tracą kształtów, a zakopane w ziemi rozkładają pewnie  milion lat. To co tracą, to przyjemny zapach. Innymi słowy – zyskują smród wraz z używaniem, który utrzymuje się nawet po praniu. Zrób to dla wszystkich biegających przed Tobą, obok Ciebie i za Tobą. Inwestuj w nowe rzeczy nawet wtedy, gdy stare są "całkiem dobre". Nie ma nic gorszego niż maraton ze śmierdzielem biegnącym Twoim tempem.

  • Wełniany "komin", "wełniana czapka", "wełniane rękawiczki". Nietrudno się domyśleć, że kluczem jest słowo "wełna". Moja droga, widzę Cię zawiniętą w te wszystkie szale i aż mdleję z przegrzania. Nie wszystko co jest must have na blogu Kasi nadaje się do treningu. Swojego czasu Gosia z make life easier polecała do biegania w niskich temperaturach kombinezon narciarski firmy Rossignol. Ja nie polecam biegania w kombinezonie. Bo nie.

  • Ubrania z czasów Beverly Hills 90210. Uwielbiam ten styl. Jasne jeansy z wysokim stanem, krótkie kurteczki i natapirowana grzywka. Jeśli jednak twoje ubrania zostały wyprodukowane w 1993 i biegasz w nich bo "nie żal ci ich zniszczyć" to czas najwyższy zmienić stylówkę. Ale niekoniecznie -  mam sentyment do kreszu.

  • Koronkowa bielizna. Nikt mnie nie przekona, że bieganie w staniku z fiszbinami jest komfortowe. Bieganie w szarym – niegdyś białym staniku koronkowym z fiszbinami nie jest ani komfortowe ani estetyczne. I tego się trzymajmy.

  • Zdobycze fashionistki czyli modne niewygodne. Women's Run Gilet Printed Vest Stelli dla Adidasa. Tak, kupiłam tę...właśnie...co to jest? Kamizelka, która nie przepuszcza wiatru (to dobrze) ani nie wypuszcza niczego innego (to źle). W obie strony jest ultraszczelna, co sprawia, że nawet kropla potu nie wydostanie się na zewnątrz. Wszystko płynie po tyłku. Taki dres-sauna z Mango tv tylko w wersji bez rękawa. Przynajmniej paszka sucha. Z tyłu krótsza z przodu dłuższa - wszystko na odwrót, lecz kupiłabym ją pewnie raz jeszcze. Beznadziejnie nieprzydatna do niczego. 




No i spójrzcie na to. Kolejna kurtka od Stelli dla Adidasa.  Daję sobie rękę uciąć, że ta kobieta nie przebiegła w życiu nawet kilometra. A jeśli nawet przebiegła, to na pewno nie w zaprojektowanych przez siebie ciuchach. Mimo wszystko - chcę ją i zamierzam śnic o niej co noc. O legginsach też. Jak nie do biegania to na grzyby założę.





A na koniec pamiętaj o najważniejszym - ja sobie troszkę jaja robię, żartuję czasem sarkastycznie, wygłupiam się trochę. Biegaj nawet w krynolinie i kaszkieciku w szkocką kratę, jeśli tylko masz taką ochotę. Tak długo jak biegasz nie ma to znaczenia. Bylebyś nie zmarzł i się nie przeziębił.




niedziela, 26 października 2014

O miłości do biegaczy



Pierwszy Półmaraton Gdański już za nami.  A tymczasem w Internecie....

Chce z dziećmi do cyrku dojechać
Nie moge!!!
Na Stogach biegać!!!

Ok, pomysł fantastyczny gdyby nie to, że impreza z założenia jest biegiem ulicznym i jak sama nazwa wskazuje odbywa się NA U-LI-CY. Poza tym z tym bieganiem nad morzem też nie wypali, bo Maciek ma z kolei inny problem:

Tyle mamy terenów wokół Gdańska, dlaczego musimy biegać po plaży? Tu łatwo o kontuzję, poza tym czekanie na wręczanie nagród i losowanie w zimnym morskim wietrze to o tej porze średnia przyjemność.

Bieg się odbył mimo uroków rzucanych przez Internautów.

Kto ustalał tą trasę? osoba która nie pracuje w weekendy i nie jezdzi tymi drogami...
Niech pobiegają sobie po plaży z nowego portu do jelitkowa... OBY LAŁO I BYŁO -10 ST. !!!!


Dowiedziałam się też, że biegi uliczne są organizowane w Gdańsku raz w miesiącu. Nie wiem jak w swojej biegowej karierze przeoczyłam co najmniej 60 zorganizowanych imprez sportowych pod domem...

DLACZEGO CIAGLE ZAMYKANE SĄ GŁÓWNE ULICE??? I nie, nie jest to raz na rok tylko co najmniej raz na miesiąc. Mam tego dość, że w weekend nie mogę wyjechac z mojego miejsca zamieszkania od godziny 8-14!!! Żadnej alternatywy! I proszę nie komentować ze czasami moge wyjść bez auta...Bo nie licytujemy się co mogę a czego nie...Po prostu Sobota jest dla mnie dniem jak każdy inny i chciałabym mieć możliwość normalnego poruszania sie po mieście. Ja rozumiem bieganie jest fajne itd ale dajcie innym ludziom tez żyć!

Największym jednak problemem okazały się jak zawsze pieniądze i pytanie "kto zapłaci"

np. za pracę tylu policjantów, przywiezienie barier, znaków drogowych
i całą organizację ?
Czy nie przypadkiem pan ADAMOWICZ z naszych pieniędzy ?
No i mamy gigantyczną promocję miasta i organizatora który nie jest żadną firmą prywatną tylko spółką miejską i wydaje pieniądze miasta czyli nas wszystkich. A do tego najemny Kenijczyk przywieziony przez cwaniaka menedżera wygrywa ! Cały świat oczywiście o tym usłyszy, a my mieliśmy paraliż komunikacji. Nawet w niedzielę nie może być spokojnie. Ulice dla samochodów, biegacze na bieżnię albo do lasu !


Drogi Kowalski,
Nie, nie wyciągamy Ci nocą pieniędzy z portfela by opłacać policjantów. Sami sobie płacimy za medale, koszulki a wolontariusze pracują za darmo. Mamy też sponsorów. A jeśli nadal spędza Ci to sen z powiek, to wyobraź sobie, że to nie z Twoich podatków tylko z podatków Malinowskiego. Z Twoich opłacają procesję w Boże Ciało .
Biegi uliczne w Gdańsku, wymagające zamknięcia ulic, odbywają się trzy razy z w roku. Wiem, zbyt często... i zawsze dokładnie wtedy, gdy masz pilną sprawę do załatwienia na drugim końcu miasta. Nie wiem, jak Ci pomóc, naprawdę. Może na zachętę zapoznam Cię z Gają – to ta dziewczynka ze zdjęcia, która dopinguje swojego Tatę podczas wszystkich biegów. Spójrz na nią. Na bank będzie miała w życiu pasję, która sprawi, że zwojuje świat. A teraz jeszcze raz przeczytaj, co napisałeś w Internecie. I co? Głupio Ci?  






niedziela, 19 października 2014

Kiedy się nie motywować?

Są takie dni, zazwyczaj jesienią, gdy zmienne ciśnienie atmosferyczne sprawia, że budzi mnie z rana ból głowy a ogólna niemoc i histeria, które towarzyszą mi aż do wieczora sprawiają, że krzyczę "Bogumil! Mój globus!" niczym Barbara z "Nocy i dni". Przyznam, że stan ten skutecznie odbiera mi ochotę na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Co wtedy robię?

  1. Loguję się na stronę Nike i sprawdzam ile mi jeszcze brakuje do 10 000 km
  2. Ubieram się w sportowe ciuchy i stylizuję Outfit Of The Run na kolejny bieg uliczny
  3. Umawiam się z kimś, kto mnie zachęci do wyjścia z domu
  4. Mówię do siebie coś w stylu : "Ej, duperko, teraz idziemy pobiegać. Cycki same się nie zrzucą. Twój tyłek jest gargantuiczny. Rusz się."
  5. Oglądam zdjęcia Szostak albo innej Dziurskiej czy Wolskiej.
Gdy jednak to nie zadziała, a ja nadal smętnie tkwię pod kocem, to oznacza jedno – z biegania nic nie będzie. Wtedy wiem, że muszę sobie odpuścić i bez wyrzutów sumienia zjeść opakowanie ptasiego mleczka.





OTO POWODY DLA KTÓRYCH NIE BIEGAM:

CHOROBA
Kiedy choroba ogranicza się do umiarkowanego bólu głowy i gila z nosa, nawet gdy gil ten sięga w porywach do pasa – idę biegać. Spokojnie, luźno, bez ciśnienia. Gdy jednak mam kaszel, temperaturę, ostry ból gardła lub zapchane zatoki – zostaję w domu. Podobnie zrobię, z przyczyn oczywistych, w przypadku rozwolnienia. P.S Menstruacja to nie choroba.


KONTUZJA 
Nigdy, przenigdy nie pójdę biegać gdy czuję, że zrobiłam sobie "ała". Naciągnięty mięsień, ścięgno, bolący kręgosłup oznacza smyranko u fizjoterapeuty – bieganie odpada. Zakwasy to nie kontuzja. Chyba, że tak jak ja zrobisz trening nóg po którym nie będziesz mógł nawet leżeć. O korzystaniu z toalety nie wspomnę. 


POGODA
Zazwyczaj nic mnie nie powstrzyma. Ciebie też nie powinno. Nie bądź miękka faja. Że co? Że pada? I tak się spocisz. Co za różnica czy koszulka zrobi się mokra od wewnątrz czy od zewnątrz? Ubierz się porządnie i biegnij. O ubraniach pisałam TU. Kiedy jednak jest mokro, ciemno, zimno a grad wielkości kurzych jaj sieje spustoszenie na ulicach, podczas gdy pioruny rozświetlają okolicę, odpuść sobie.  

...........

To co? Waniliowe?

P.S Nadrobiwszy zaległości z literatury polskiej (nie obyło się bez fachowej pomocy)  pragnę sprostowac - to Emilia z Nad Niemnem miała globus. Nie wiem co miała Barbara, ale równie skutecznie odbierało jej to chęc do życia. Może ją po ludzku łeb napie...ał?

poniedziałek, 6 października 2014

O byciu prawdziwym biegaczem

Nie wiem czy ma to związek z fazą poowulacyjną czy z innym szałem hormonów w moim ciele, ale czasem nadchodzi wielka chandra. Zadręczam się wtedy nieprzeciętnie myśleniem o tym, jakim to beznadziejnym jestem przypadkiem i o tym, że nigdy nie zostanę prawdziwym biegaczem, bo miłość do słodyczy wygra starcie z każdym sportem, nawet z picipolo na małe bramki. 

Nie jestem biegaczem bo:
  • przed sezonem robię wagą plażową a nie wagą startową
  • nie mam latarki – czołówki
  • nie znam się na butach
  • nie robię "życiówek"
  • biegam z pięty
  • gdy zbyt szybkie tempo biegu przeszkadza mi w mówieniu do innych biegaczy to zwalniam
  • kupiłam zegarek z GPS bo był ładny
  • dostałam do tego zegarka pulsometr i od roku nie mogę ustalić, w którym biegam zakresie
  • nie biegam po lesie
  • uważam, że bieg bez Nike+ się nie liczy
  • nie jadam nasion chia
  • nie mam bukłaka w plecaku
  • wszystko może okazać się ważniejsze od treningu
  • nie wiem czy supinuję czy nadpronuję i nigdy nie mogę zapamiętać co jest co....

Dramat... Ale potem myślę sobie, że może jednak jest we mnie coś z atlety? Legginsy? Płaska klata? Nogi radzieckiej panczenistki?
Dość zadręczania się. Idę biegać w swoim amatorskim i lamerskim stylu. Na różowo się dzisiaj ubiorę.


P.S

Gdy ubieram się na różowo nie muszę czekać na światłach, bo wszyscy kierowcy mnie puszczają mimo, że mają zielone. To ma sens!

niedziela, 5 października 2014

DIY - zupa rybna

Na wstępie ustalmy jedno – do bycia masterchefem nie pretenduję, ale mimo to, są osoby gotowe płacić mi słono bylebym tylko łaskawie stanęła przy garach. W kuchni przebywać lubię do momentu, gdy po konsumpcji trzeba zająć miejsce  przy zlewie. Wtedy zamykam oczy i udaję, że mnie nie ma albo uciekam na trening.

Dzisiaj zupa rybna z owocami morza. Jeżeli na dźwięk tych słów pojawił Wam się przed oczami wyciąg z konta to pocieszę – szału może nie ma, ale źle też nie jest. Zupa kosztuje na pewno 10 razy mniej więcej niż zacny melanż w Sopocie. Większość zakupów zrobisz w sklepie na literę "B"

Potrzebujesz:

  • 2 x filet z łososia
  • opakowanie mieszanki owoców morza
  • opakowanie krewetek tygrysich
  • 2 x krojone pomidory w puszce
  • mrożoną włoszczyznę pokrojoną w paski
  • bulion warzywny w kostkach


Plan działania:

Usuń skórę z łososia a z krewetek ogony i jelita. Potem jest tylko łatwiej - do 1,5 litra gotującej się wody wrzucasz rybę i owoce morza, idziesz sprawdzić co ciekawego dzieje się na fejsie i co ugotowała Kasia Tusk. Wracasz ,  dorzucasz do tego mrożoną włoszczyznę i znowu idziesz sprawdzić czy Internet nadal tam jest w tym komputerze. Gdy masz wrażenie, że łosoś się ugotował dodajesz pomidory w puszce. Gotujesz jeszcze tylko chwilę - 5 minutek i gotowe. Przyprawy wedle gustu – sól, pieprz i koperek.
Dla ortodoksów wersja pro: zamiast mrożenej włoszczyzny dodaj własnoręcznie posiekaną, a bulion warzywny w kostkach zastąp autorską kompozycja przypraw.



Bon Appetit! 



niedziela, 28 września 2014

O maratońskich debiutach






Młoda nie jestem a i kontuzje się kumulują więc zamiast bić rekordy życiowe wymyśliłam, że zostanę zającem. Jako, że debiut maratoński mam juz dawno za sobą a maratonu nie wygram z przyczyn wymienionych powyżej postanowiłam napawać się cudzym szczęściem i rozprawiczać znajomych biegaczy. Jako debiutujacy zając postanowiłam poprowadzić grupę do mety tak, by osiągnęli wymarzony wynik. Sprawa była o tyle prosta,że w czasie narady nie udało się ustalić żadnej sensownej strategii, gdyż każdy z naszej ekipy zakładał czas "byleby jakos przebiec". Wiec ja postanowiłam ambitnie "byleby jakoś ich do tej mety doprowadzić". Jednocześnie zaznaczyłam, że będe zającem litościwym i po połówce każdy rozbiega się wedle własnej mocy i ambicji a ja ciągnę najsłabsze ogniwo. Monika wystrzeliła jak gazela, Leszek zniknał nam z pola widzenia, Maciek odnalazł swój wewnętrzny rytm a ja dreptałam dzielnie pokrzykując "Fred, ani mi się waż zatrzymac!"





Najsłabsze ogniwo było rude, kontuzjowane, dośc wredne i niesubordynowane. Postanowiło się mimo moich okrzyków zatrzymać na chwilę w celu zebrania się w sobie, więc nie pozostało mi nic innego jak ciagnąć do mety tego przedostatniego.  




To wlaśnie w czasie tego biegu nauczyłam sie czym jest ŚCIANA. Ściana jest wtedy, gdy na pytanie "jak sie czujesz Mateusz?" Mateusz odpowiada:

"Chce mi sie rzygac i kupę"  

I nic nie wskazuje na to, że  żartuje bo wyraz twarzy ma nad wyraz poważny. 

Tuż przed metą Mateusz spośród trzech zaproponowanych opcji finiszu wybrał "za rączkę" i wbiegliśmy razem na Narodowy. Chciałabym napisać "sprintem" ale chyba tak nie było. I co z tego, że sprint pokraczny i w dodatku na piętach? W tamtym ułamku sekundy byliśmy jedynymi wygranymi w tym biegu. 






sobota, 23 sierpnia 2014

O przerzucaniu biegaczki techniką powietrznodesantową

Słyszeliście o "huśtawce emocjonalnej", technice wpływu społecznego? Już tłumaczę -  możemy wprowadzić osobnika w stan lęku za pomocą dowolnego bodźca by następnie NAGLE bodziec wywołujący lęk wycofać. To nagłe zniknięcie lęku wprowadza obiekt naszych manipulacji w stan bezrefleksyjności, zawieszenia pomiędzy emocjami, stan uległości na prośby i sugestie.
No dobrze, ale jak to zrobić? Można powiedzieć studentowi, że oblał najważniejszy na świecie egzamin, a po chwili dodać "Och, to jednak pomyłka, dostał Pan piątkę". Podobno skołowany student z miną bezmózgiego zombie zgodzi się po takim zabiegu na wszystko, nawet gdy poprosimy by został naszym niewolnikiem w czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy i niósł nam plecak i karimatę. Można też wyrzucić człowieka z samolotu by po minucie otworzyć mu spadochron.

"Umrzesz! 
.....
Hehe, żartowałem."


Stan bezrefleksyjności najwidoczniej jeszcze mnie nie opuścił, gdyż po raz n-ty próbuję uporządkować myśli i sformułować relację ze skoku.
Skąd się tam wzięłam? Żołnierze Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu zaprosili mnie do udziału w swoim zgrupowaniu, gdyż jednym z elementów szkolenia jest przerzucanie pasażerów niestandardowych techniką powietrznodesantową. Hmmm, skoczyć z L-410 Turboleta z wysokości 4000 metrów z drugim komandosem to łatwizna, ale wszystko może się lekko skomplikować, gdy balastem jest wierzgający, nieobyty osobnik, którego zachowanie w powietrzu odbiega od oczekiwanego. To się wszak zdarza i każdy komandos musi do perfekcji opanować skoki z cywilem. Po co? Choćby po to by najkrótszą drogą przetransportować specjalistę-cywila w miejsce, gdzie jest niezbędny. Tym osobnikiem miałam być ja.






Po krótkim przeszkoleniu, zapakowaniu w uprząż i wyposażeniu w gogle i czapeczkę - pilotkę weszliśmy na pokład Turboleta by wznieść się na wysokość 4000 metrów. Na wysokości 3000 metrów pojawiły się wątpliwości, czy aby na pewno chcę opuścić pokład najkrótszą drogą. Potem wątpliwości rozwiały się, gdyż zostałam przypięta do pilota tandemu tak mocno, że nawet gdybym chciała uciekać to musiałabym biec z komandosem na plecach. Ale chwilunia – GDZIE BIEC?! W tenże sposób odebrano mi prawo do decydowania o własnym życiu. 




W myślach opracowałam kilka opcji alternatywnych – mogę zaprzeć się w drzwiach na tzw. „pająka”, trzymać się mocno skrzydła i nie dać się odczepić, ewentualnie zwinąć w kulkę i rzucić na podłogę błagając o litość...Ale skok jest nagrywany więc kobieca próżność wygrała – wolę wyglądać uroczo i wyskoczyć z uśmiechem za milion dolarów. Mimo, że Google Maps pode mną nie zachęcają do uśmiechu.

No to się uśmiecham

A potem zatrzymuje mi się serce.

Potem serce się włącza ale nadal szukam w mózgu przycisku, który włączy oddychanie.

Żeby była jasność – nadal się uśmiecham. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.



I nagle totalne rozluźnienie – czuje jak w ułamku sekundy napięcie opuszcza moje ciało. Robię głęboki wdech i od czubka głowy aż po palce stóp rozchodzi się euforia. Spadamy z prędkością ponad 200 km/h, odwaga wraca więc robię głupie miny a po minucie wolnego spadania otwiera się spadochron.







Teraz jest czas na to by zdjąć gogle i przez kolejne 4 minuty rozkoszować się widokiem i ciszą. Bo tam na niebie jest cicho.
Po udanym lądowaniu na dupsko bełkoczę: „Ja chcę jeszcze raz...”
I jeszcze raz
I jeszcze raz






W sumie oddałam trzy skoki w różnych warunkach pogodowych i przez dwa dni miałam okazję obserwować elitarnych komandosów w pracy. Ich profesjonalizm, skupienie, zaangażowanie, braterstwo, męstwo i odwagę. I może nie wypada tak mówić o specjalsach, ale są czuli i troskliwi. I robią najlepsze dowcipaski na świecie, gdy każą ci odpiąć pasy w samolocie tylko po to by chwilę później namówić pilota do zrobienia „górki” wprowadzającej pasażerów w stan nieważkości. HA, HA, HA. Bardzo śmieszne. Gacie pełne.

P.S
W chwili obecnej opracowuję pisemny wniosek do Dowództwa Wojsk Specjalnych o utworzenie etatu specjalnie dla mnie. „Cywil – balast”. Mogłabym dzięki temu skakać całymi dniami odgrywając różne scenariusze. „Wierzgająca tłumaczka”, „Fizyk jądrowy z lękiem wysokości”, „Pani doktor epidemiolog z chorobą lokomocyjną". Jestem otwarta na propozycje.








niedziela, 17 sierpnia 2014

MARATON - jak przebiec i przeżyć?

Czego boi się biegacz w przeddzień maratonu? Biegacz boi się, że:
    nie wyśpi się i zaśpi
    nie będzie wiedział w co się ubrać
    zapomni numeru startowego
    nie zrobi porządnej kupy o poranku w dniu biegu
    obetrze się do krwi na udach lub sutkach
    zabraknie mu energii i się zatrzyma
    podwinie mu się skarpetka i porobią pęcherze na stopach
    będzie bolało
    napotka ścianę



XX Maraton Solidarności przebiegłam w najlepszym towarzystwie na świecie. 




Nasz zespół liczył 3 osoby o niebanalnym poczuciu humoru, a na każdego członka teamu przypadały 2,33 kontuzje, 0,33 mózgowego porażenia dziecięcego i 1,6 więzadła krzyżowego. Założyliśmy bezpieczny wynik i opracowaliśmy plan biegu. Biec tak wolno by się nie popsuć, a jednocześnie wystarczająco szybko by nie wciągnęli nas siłą do smutnego autobusu z napisem "koniec biegu". No i plan był taki, że wygrywam w kategorii KOBIECE CZŁONKI NSZZ Solidarność.
I wiecie co? I wygrałam.


W związku z tym, jako niepokonana od 3 lat mistrzyni wśród żeńskich członków mam kilka dobrych rad:

W przeddzień maratonu odpoczywaj – nie angażuj się w zajęcia ekscytujące, rób rzeczy nudne. Nie sprzątaj mieszkania, nie myj okien, nie odwiedzaj "dawno nie widzianej rodziny" i nie oglądaj horrorów. Leż, oglądaj seriale i jedz makaron. Spróbuj wcześnie zasnąć. Jeśli nie możesz zasnąć wypij ziołową herbatkę

Zastosuj zasadę "NIC NOWEGO" - nie wprowadzaj ŻADNYCH zmian w diecie czy stroju (sprawdzone jedzenie, przetestowana koszulka, skarpetki i buty) Jeśli masz długie włosy uczesz się tak jak zwykle

Maraton podziel na etapy i rozstaw znajomych by dopingowali Cię w krytycznych momentach. Ja dzielę maraton na pierwszą dyszkę, połówkę i 30-ty kilometr. Po 35 kilometrze mój umysł opuszcza ciało i jest mi wszystko jedno – nie zauważyłabym nawet, gdyby dopingowała mnie sama Królowa Matka w lawendowym kapeluszu. Znajomi niech robią zdjęcia, podają Ci żele energetyczne i niech krzyczą, że Cię kochają i że jesteś najlepsza i najlepszy.




Spakuj przed snem rzeczy, które potrzebujesz w czasie biegu.

Pierwszą połowę maratonu biegnij POWOLI. Myślisz, że biegniesz powoli? Wydaje Ci się. Zwolnij. Bądź cierpliwy. Maraton to nie sprint przez dwupasmówkę. Nie wierzysz?
    Po 10 kilometrach byłam na 503 pozycji,
    Po półmetku zajmowałam 479 miejsce,
    Na 30-tym kilometrze byłam 401-wsza,
    Po 35 kilometrze – 330 - ta.
    Na metę wpadłam plasując się na 270 miejscu. Wniosek? 233 osoby biegły zbyt szybko :)



Trenuj finisz i ubierz się ładnie ;) 


Po biegu nie zatrzymuj się. Jeśli to możliwe pójdź na spacer zanim wsiądziesz a w autobus, samochód, tramwaj czy taksówkę. Weź lodowaty prysznic – masuj nogi zimnym strumieniem. Zmęczone i uszkodzone mięśnie potrzebują czasu na regenerację. Masaż sportowy omijam z daleka. Pomaga mi natomiast końska maść chłodząca i trzymanie nóg w górze. No i oglądanie zdjęć z biegu.



P.S Nie wyspałam się. Leszek zapomniał numeru. Łukasz przez cały poranek robił kupy za nas wszystkich – to cud, że się chłopak nie odwodnił! Plastry nie chciały trzymać się sutków. Podwinęła mi się skarpetka a nawet obie. Bolało. Ściany nie było.