niedziela, 28 września 2014

O maratońskich debiutach






Młoda nie jestem a i kontuzje się kumulują więc zamiast bić rekordy życiowe wymyśliłam, że zostanę zającem. Jako, że debiut maratoński mam juz dawno za sobą a maratonu nie wygram z przyczyn wymienionych powyżej postanowiłam napawać się cudzym szczęściem i rozprawiczać znajomych biegaczy. Jako debiutujacy zając postanowiłam poprowadzić grupę do mety tak, by osiągnęli wymarzony wynik. Sprawa była o tyle prosta,że w czasie narady nie udało się ustalić żadnej sensownej strategii, gdyż każdy z naszej ekipy zakładał czas "byleby jakos przebiec". Wiec ja postanowiłam ambitnie "byleby jakoś ich do tej mety doprowadzić". Jednocześnie zaznaczyłam, że będe zającem litościwym i po połówce każdy rozbiega się wedle własnej mocy i ambicji a ja ciągnę najsłabsze ogniwo. Monika wystrzeliła jak gazela, Leszek zniknał nam z pola widzenia, Maciek odnalazł swój wewnętrzny rytm a ja dreptałam dzielnie pokrzykując "Fred, ani mi się waż zatrzymac!"





Najsłabsze ogniwo było rude, kontuzjowane, dośc wredne i niesubordynowane. Postanowiło się mimo moich okrzyków zatrzymać na chwilę w celu zebrania się w sobie, więc nie pozostało mi nic innego jak ciagnąć do mety tego przedostatniego.  




To wlaśnie w czasie tego biegu nauczyłam sie czym jest ŚCIANA. Ściana jest wtedy, gdy na pytanie "jak sie czujesz Mateusz?" Mateusz odpowiada:

"Chce mi sie rzygac i kupę"  

I nic nie wskazuje na to, że  żartuje bo wyraz twarzy ma nad wyraz poważny. 

Tuż przed metą Mateusz spośród trzech zaproponowanych opcji finiszu wybrał "za rączkę" i wbiegliśmy razem na Narodowy. Chciałabym napisać "sprintem" ale chyba tak nie było. I co z tego, że sprint pokraczny i w dodatku na piętach? W tamtym ułamku sekundy byliśmy jedynymi wygranymi w tym biegu.