Biegasz. Bieganie jest super. Powtarzasz to jak mantrę. Nie potrafię
bez biegania żyć.
A może jest tak, że tylko bieganie sprawia, że przesypiasz noc?
Padasz na pysk po długim treningu. Budzisz się o świcie z
poczuciem bezsensu. Marnowania czasu. Wewnętrznej pustki. I gdy
tylko otworzysz oczy czujesz jak Twoje ciało wypełnia smutek. Jak
się w Ciebie nalewa jak w puste naczynie. Więc biegasz. Topisz mózg
w endorfinach. Co za oszustwo...
W pracy chujnia z patatajem.
A ty biegasz i nic nie czujesz.
Oddalasz się od bliskich
Biegasz i nic nie czujesz.
Życie przecieka ci przez palce, ale przecież biegasz. Nic nie
zauważyłeś.
I ta dysforia. Twoja zrzędliwość jest już kultowa. Znajomi
kochają Twoje cięte riposty. Nikt z taka fantazją nie konstruuje
zdań złożonych li tylko z przekleństw. Myślą, że żartujesz,
że takie masz czarne poczucie humoru. Ozdoba każdego spotkania.
Ale chwila, jacy znajomi? Nie masz ochoty na kontakty towarzyskie.
Twój umysł broni się przed nimi tak bardzo, że potrafisz zawrócić
w połowie drogi do domu. "Sorry, nie dotrę, źle się czuję".
Oni myślą, że nie pijesz bo biegasz. Nie bawisz się bo biegasz.
A tak w ogóle to czerpiesz jeszcze z czegoś przyjemność?
No tak, zapomniałam. Z biegania.
Z jakiegoś powodu to działa.
To kurewstwo podnosi poziom neuroprzekaźników odpowiedzialnych za
dobry nastrój.
Poprawia dostawę tlenu i składników odżywczych do twojego
poszarpanego mózgu
Zwiększa liczbę komórek w hipokampie. Podobno.
I relaksuje.
Wprowadza w stan euforii i zwiększa odporność na stres.
Więc biegasz. Mieszasz i pijesz codzienny dopaminowo –
serotoninowy koktajl. Zagryzasz norepinefryną.
Pytasz się mnie co zrobić, gdy niebotyczny dół psychofizyczny jak
stąd do Chin trwa miesiąc.
Rok.
Dwa lata.
Pięć.
Nie wiem.