piątek, 28 marca 2014

"Morfinka czy Dolargan" czyli o tym jak niefrasobliwie skomponowałam menu w szpitalu.

                                                        

Wszyscy, którzy mnie znają - wiedzą, że nie piję alkoholu. Wszyscy, którzy mnie znają wystarczająco długo i widzieli mnie pijąca alkohol – wiedzą dlaczego i nawet mnie nie namawiają.
Genetycznie uwarunkowany niedobór dehydrogenazy alkoholowej sprawia, że po kilku drinkach daję czadu jak mała Regan w Egzorcyście. Ma to swoje plusy – prawdopodobnie nigdy nie zostanę alkoholikiem. Narkomanką też nie zostanę, czego dowiodły moje doświadczenia pooperacyjne z opiatami.

26 marca o 12.00 melduję się na jednodniowym oddziale operacyjnym. Wskakuję w piżamkę i do wyrka. Ostatni posiłek kazano mi zjeść o 8.00 więc o 13.00 już podgryzam kołderkę. Informacja o tym, że nie zoperują mnie do 18, a co za tym idzie NIE ZJEM do 21 sprawia, że bardzo mi smutno i naprawdę boję się, że umrę z głodu. Czas się wlecze – trochę śpię, trochę czytam Bukowskiego "Z szynką raz". W końcu przychodzi przemiła pani pielęgniarka by podłączyć mi kroplówkę i dać antybiotyk, co jest sygnałem, że zaraz mnie będą kroić. Jadę na salę operacyjną – przed spotkaniem z anestezjologiem każą mi się rozebrać – dostaję jednorazowe gacie z fizeliny "one size fits all" i zielone, fizelinowe prześcieradełko do przykrycia.
Pan anestezjolog też jest miły. Komplementuje moje tętno (52 BPM, hehe) Podobają mu się moje tatuaże. Entuzjazm jednak opada, gdy stwierdza, że na moich plecach nie ma miejsca by bezpiecznie wkłuć się ze znieczuleniem podpajęczynówkowym. Pogrzebał mi 3 igłami w kręgosłupie na wysokości odcinka lędźwiowego, lecz żadna z nich nie trafiła tam gdzie trzeba więc zdecydował się wkłuć wyżej. Dostałam zastrzyk po którym futryny zaczęły falować i chyba dużo gadałam o książkach i neuropsychologii. 
- Jak się pani czuje?
- Panie doktorze, ktoś podrzucił mi obca nogę do łóżka
- To oznacza, że możemy zaczynać

W czasie operacji gadałam tylko o jedzeniu. O tym ile zjem pączków po wyjściu ze szpitala i o kawie z syropem w rozmiarze XXL, którą wypiję następnego dnia. Gdybym tylko wiedziała...
Po zakończonym zabiegu pokazują mi fragmenty kości wycięte ze stawu. Z daleka bo już na pierwszy rzut oka widzieli, że jestem głodna.

Wracam na salę pooperacyjną. Znieczulenie przestaje działać po około godzinie i po konsultacjach telefonicznych z moim prywatnym anestezjologiem proszę od razu o leki przeciwbólowe. Dostaję ketonal, pyralginę i tramal. Nie działa. Dostaję dwie kanapki z kurczakiem na pocieszenie, ale nadal boli. Wiem, że pani pielęgniarka zostawiła mi jeszcze jeden tramal na "czarną godzinę" i ta właśnie nastała. Boli. Nie skarżę się, lecz pani pielęgniarka widzi po smutnej buzi, że wesoło nie jest więc proponuje "A może wolałaby pani morfinkę lub Dolargan"?. Morfinka kojarzy mi się z międzywojennym spleenem, nie moje klimaty, więc lecimy z Dolarganem. Świat cichnie, mówię coraz wolniej i zasypiam. I tak przez 4 godziny bo już o czwartej budzi mnie nieznośny ból. Aplikuję ostatni tramal i śpię do 6. Rano dostaję ostatni ketonal do żyły. Niezły koktajl.

Pierwszego pawia rzucam, a właściwie sam wyskakuje, przed wejściem do auta. Robię podejście do herbaty i bułeczki maślanej, lecz niestety wszystko ląduje na chodniku. Po kilku godzinach orientuję się, że wymiotuję nawet wodą. Mój odwodniony mózg nie jest mi wdzięczny – jestem mało rozmowna i tępi mi się riposta. Stopa jak na złość puchnie, a ja nie mogę wziąć środków przeciwbólowych bo wszystko ląduje w kanalizacji. O 20 decyduję skorzystać z pomocy znajomego ratownika – przyjeżdża z kroplówką, lekami przeciwymiotnymi i ketonalem. MacGyver przy nim to pipa. Z dwóch wenflonów umie zrobić cuda. Stawia mnie na nogi w pół godziny. Jem maślaną bułeczkę i idę spać. Od teraz będzie tylko lepiej. Tak mówią.

Gotowi na zdjęcia? To niech odłożą kanapki.






poniedziałek, 10 marca 2014

Przygód z ortopedą ciąg dalszy

Przez cały dzień zastanawiam się, czy ktokolwiek podjął się już badania zjawiska przemocy pacjentów wobec lekarzy NFZ. Gdybym wypełniła dziś kwestionariusz Eysenck'a w wersji rozszerzonej w skali psychotyzmu i neurotyzmu zabrakłoby punktacji. O skłonności do przestępstw nie wspomnę. W myślach przerobiłam dzisiaj na panu ortopedzie cały rozdział XIX Kodeksu Karnego plus kilka przestępstw przeciwko mieniu. Jednocześnie nie mogę się powstrzymać i ilekroć przypominam sobie dzisiejsza wizytę dostaje spazmatycznego ataku śmiechu
Jest 8 rano. Idę do państwowej przychodni z nadzieją, że ortopeda zauważy pęknięcie głowy paliczka. Ja je widzę. Widzi je mój znajomy ortopeda, znajomy anestezjolog i dwóch w-fistów. Nikt nie ma wątpliwości, ze "coś się tam urwało". Ale pan ortopeda nie widzi nic. Kręci głową i mówi:
"No tak, no tak, artroza".
"A ten trójkącik?" - pytam
"No tak..." - odpowiada
"Panie doktorze, ten trójkącik to nie jest odłamane?"
"Ma pani artrozę stawu palucha stopy prawej... (Tu zaczyna się tłumaczenie słowa AR-TRO-ZA)
Nie może pani zginać palucha i panią to boli (Hej, jakby zajarzył po co przyszłam, ale nie do końca)
To jest choroba postępująca i ona nie minie (Poważnie?!) i nie znamy sposobów na jej leczenie. Operacji pani nie polecam."

Co poleca mi pan doktor? Teraz uwaga, będzie wesoło.
  • Kupi sobie pani ortezę i będzie ją zakładała na noc, odginając palec maksymalnie w zgięciu grzbietowym. Pani nie może tego palca zginać, bo boli. Więc jak całą noc będzie zgięty to potem w ciągu dnia nie będzie bolało.
  • Kupi sobie pani takie buty sportowe do chodzenia, np firmy Walkmaxx (pan doktor rysuje buty, ma facet talent)
  • Proszę smarować maścią dla sportowców i owijać folią (To już było)
Rysunek pana doktora - na górze but, na dole preferowana pozycja mojego palucha. 



Pan doktor wpadł na genialny pomysł i wymyślił, że na pewno mam dnę moczanową. I na nic moje zapewnienia, że robiłam badania z których jasno wynika, że podagry nie mam. Pan doktor uważa,
że powinnam zrobić badanie wtedy, gdy będzie NAPRAWDĘ, ale to NAPRAWDĘ mocno bolało. Patrzę mu głęboko w oczy i nic nie mówię.
"To ja przepiszę pani Olfen setkę"

A teraz hit – buty WALKMAXX. Myślicie, że wpuszczą mnie w nich do klubu? Już sobie wyobrażam jak maszeruję w nich Monciakiem w piękny letni wieczór... Pomóżcie, bo nie wiem które wybrać!

 

sobota, 8 marca 2014

Hallux Rigidus

Szanowni Państwo, oto mój hallux rigidus.  



Zaczęło się niepozornie – na jednej z imprez po 5 godzinach szaleństwa na parkiecie w 12 centymetrowych szpilkach poczułam, że boli mnie stopa. Buty wylądowały pod stołem a ja dokończyłam tańce w balerinkach. Następnego dnia nie czułam bólu stopy, prawdopodobnie dlatego, że bolało mnie wszystko i wymiotowałam jakby mi pękła głowa. 

Potem pojawił się ból w czasie rozgrzewki i po treningu. Co robi Monika? Troszkę biega, troszkę chłodzi i udaje, że to nie ją boli tylko jakąś inną dziewczynkę. W końcu idzie do lekarza. W czasie wizyty u lekarza ortopedy za miliard baniek pan doktor ogląda rtg i stwierdza obecność osteofitu, sztuk jeden. Mówi też, że mam kupić sobie wkładkę i iść na rehabilitację. Nie poszłam, bo po zapłaceniu za wizytę mi przeszło. Osteofit to taki miały kostny stalaktyt – lubi się pojawić na pierwszej głowie kości śródstopia. Ociera, wnerwia i powoduje stan zapalny oraz postępujący zanik ruchomości stawu. Stąd też nazwa choroby – hallux rigidus czyli sztywniejący paluch.

Ból powrócił w styczniu tego roku, gdy okazało się, że nie mogę włożyć bucika na szpileczce, a na bal studniówkowy muszę iść jak ostatnia wieśniara w kozakach. Nielegalnie zdobyty Olfen 100 i chłodzenie pomogło na miesiąc. Stan zapalny zniknął, a ja machnęłam 400 km w 31 dni.

I znowuż boli. Tym razem rehabilitacja. Kolejny 1000 PLN znika z konta a ja jestem po 15 dniach laserów, pola magnetycznego, jonizacji, deptania gumowego jeża i turlania piłeczki. Wszystko ma działać przeciwbólowo, przeciwzapalnie i nie regenerować kości, aby nie stymulować tego osteofitu do wzrostu.
Dodatkowo fizjoterapeuta zwiększa ruchomość stawu poprzez rozciąganie, mobilizację i masaż.  Nie działa.

No to do lekarza. Przepraszam się z NFZ i już się nie gniewamy, gdyż na wizytę czekam tylko 2 tygodnie. Pan doktor zleca RTG i każe przyjść za tydzień a w międzyczasie doradza, aby "smarować maścią dla sportowców". Taka sugestia, że skoro dla sportowców to na mnie tym bardziej zadziała. W myślach wypowiadam kilka brzydkich słów i doradzam panu doktorowi by posmarował sobie mózg i inne okolice ciała. Tą samą maścią. Z wielkim fochem i lekko kulejąc żegnam się z NFZ i wracam do lekarza za miliard baniek, który uleczył mnie w zeszłym roku zdaniem "Po pojawieniu się kwoty proszę PIN i zielony". Tym razem nie jest tak miło. Pan doktor stwierdza "operujemy", a mnie nadal boli stopa. Czyli operujemy...

PODSUMOWANIE:
26 marca 2014 przejdę zabieg cheilektomii a osteofit zniknie, zeszlifowany zapewne jakimś potwornym narzędziem, o którym nawet nie chcę myśleć. Czeka mnie 6 tygodni rekonwalescencji i przerwa od biegania, ale podobno po 8 tygodniach będę szalała jak dzik w pomidorach.
Pan doktor mówi, że mój staw na zdjęciu RTG wygląda jak staw 70-letniej kobiety. Wybaczam mu jednak to faux pas, gdyż jednocześnie, zapytany o mój wiek, twierdzi, że wyglądam na maks 25 lat.
Do tego czasu będą machała w domu kettlem, robiła pompki i modliła się o to, bym po 2 miesiącach bez biegania nie musiała zmienić całej garderoby. Z drugiej strony zawsze mogę chodzić w dresach. Dresy wybaczą każdy przyrost masy.