poniedziałek, 6 października 2014

O byciu prawdziwym biegaczem

Nie wiem czy ma to związek z fazą poowulacyjną czy z innym szałem hormonów w moim ciele, ale czasem nadchodzi wielka chandra. Zadręczam się wtedy nieprzeciętnie myśleniem o tym, jakim to beznadziejnym jestem przypadkiem i o tym, że nigdy nie zostanę prawdziwym biegaczem, bo miłość do słodyczy wygra starcie z każdym sportem, nawet z picipolo na małe bramki. 

Nie jestem biegaczem bo:
  • przed sezonem robię wagą plażową a nie wagą startową
  • nie mam latarki – czołówki
  • nie znam się na butach
  • nie robię "życiówek"
  • biegam z pięty
  • gdy zbyt szybkie tempo biegu przeszkadza mi w mówieniu do innych biegaczy to zwalniam
  • kupiłam zegarek z GPS bo był ładny
  • dostałam do tego zegarka pulsometr i od roku nie mogę ustalić, w którym biegam zakresie
  • nie biegam po lesie
  • uważam, że bieg bez Nike+ się nie liczy
  • nie jadam nasion chia
  • nie mam bukłaka w plecaku
  • wszystko może okazać się ważniejsze od treningu
  • nie wiem czy supinuję czy nadpronuję i nigdy nie mogę zapamiętać co jest co....

Dramat... Ale potem myślę sobie, że może jednak jest we mnie coś z atlety? Legginsy? Płaska klata? Nogi radzieckiej panczenistki?
Dość zadręczania się. Idę biegać w swoim amatorskim i lamerskim stylu. Na różowo się dzisiaj ubiorę.


P.S

Gdy ubieram się na różowo nie muszę czekać na światłach, bo wszyscy kierowcy mnie puszczają mimo, że mają zielone. To ma sens!

1 komentarz:

  1. Genialne! I szczerze? Tylko 2 punkty z wymienionych do mnie nie pasują.

    OdpowiedzUsuń