Zawsze myślałam, że
pierwszy wpis powinien być o bieganiu – o tym jakie to dla mnie
ważne, jak uratowało mi życie, wyleczyło z grzybicy, anemii i
próchnicy zębów, a także o progresie i biciu rekordów. Mam 32
lata. Biegam od marnych kilku lat, ale nigdy nie byłam paralitykiem, zawsze byłam aktywna. Trzy
razy przebiegłam maraton. Gdy odpowiadam na pytanie znajomych "ile
to kilometrów", kolejne pytanie brzmi "po co". Heh,
no właśnie. Właściwie to nie powinnam biegać. Rzeczywistość
przedstawia się następująco – jestem pedagogiem szkolnym,
kuratorem, korepetytorem, studentką, konkubiną i właścicielką
psa. Nie mam czasu! Oprócz braku czasu cierpię również na brak
więzadła krzyżowego przedniego w lewym kolanie (nie, nie zamierzam
go rekonstruować), a więzadło w prawym jest tak rozciągnięte, że
właściwie to dziwię się, że podczas biegania nie kopię się w
czoło. Mam początki hallux rigidus w stawie prawej stopy. Szansa,
że odpowiem twierdząco na kolejne pytanie zadawane przez znajomych
("wygrałaś maraton?") jest równa ZERU. Chciałabym
złamać 3:30, ale mój autorski plan treningowy, który polega
głównie na uzupełnianiu węglowodanów raczej mnie do tego wyniku
nie doprowadzi. Dlaczego biegam? Biegam by zatrzymywać się przy
każdej budce z goframi na trasie Gdańsk – Sopot bez strachu, że
moja gargantuiczna dupa spowoduje zaćmienie słońca. Mam też inne
powody, ale o tym innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz